"Gazeta Wyborcza" podała w piątek, że ma dowód na to, iż przeprowadzone w środę przeszukanie w domu Jakuba Banasia, syna prezesa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia, nie dotyczyło
Studenci Politechniki Łódzkiej w ramach wakacyjnego wolontariatu wyremontowali pomieszczenia wspólne w Domu Dziecka nr 15 w Łodzi. To już 7. edycja projektu Workamp - w tym roku w ciągu dwóch tygodni studenci przeprowadzili remont o wartości ok. 36 tys. zł. "Prace objęły wyburzenia oraz rearanżację przestrzeni pokoju dziennego oraz nowej sali komputerowej, czyli pomieszczeń wspólnych domu dziecka, w których wychowankowie spędzają najwięcej czasu. Niezbędne okazało się wyburzenie jednej ściany i dostawienie nowej w korytarzu. Powstała nowa przestrzeń z dostępem do światła dziennego i świeżego powietrza. Dodatkowo wyremontowaliśmy korytarz i kuchnię" - powiedział PAP koordynator projektu Workcamp, absolwent budownictwa na PŁ, Mateusz Gimziński. KOMENTARZE (0) Do artykułu: Łódź: Studenci Politechniki Łódzkiej wyremontowali dom dziecka

Ast o działaniach CBA w domu syna Banasia: widocznie było to w jakiś sposób uzasadnione TVN24 Nie ma nas w rządowej telewizji, ale jesteśmy z ludźmi. To jest walka nierówna i

Zabawy i gry dla dzieci w domu są nieskończone. Spróbuj gier słownych, takich jak „podejrzewam”. Wybierz słowo, którego nikt nie zna i niech inni gracze zgadują literę po literze. Taniec Jeśli masz malucha, który uwielbia tańczyć, możesz zaplanować z nim różne aktywności. Jednym z pomysłów na zabawę jest posiadanie parady podwórkowej. Zagraj muzykę zespołu marszowego i niech twoje dziecko tańczy do niego. Gdy muzyka się zatrzyma, zachęć je do zastygnięcia i śmiechu. Spróbuj różnych póz podczas tańca i zobacz, kto może być najbardziej kreatywny! Taniec do muzyki to świetna zabawa zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych! A co najlepsze, jest darmowy! Rzut kolorami Kolorowy rzut jest świetnym sposobem na nauczenie kolorów i kształtów, a także na to, aby twoje dzieci poruszały się i spalały trochę energii! Aby zagrać, przygotuj trzy drewniane łyżki związane różnymi kolorami wstążki i umieść je w wiadrze w odległości około 10 stóp od dziecka. Kiedy Twoje dziecko dotrze do wiadra, musi pobiec i złapać łyżki i zarobić uścisk za wysiłek! Jeśli dziecko wygra, daj mu nagrodę! Kiedy zaczynasz dziecko z koncepcjami kolorów, powinieneś wprowadzić najpierw kolory podstawowe. Zaczynając od kolorów podstawowych, dziecko będzie mogło łatwiej rozpoznać i nazwać podobne kolory. Następnie wprowadź je do idei kategorii. Dzieci są naturalnie ciekawe i będą cieszyć się z wyzwania, jakim jest wypróbowanie różnych kolorów. Następnie mogą zrobić naszyjniki i zbadać różnicę między różnymi kolorami. Aby wprowadzić kolory, możesz pobrać drukowalne kolorowanki i inne materiały, które pomogą Ci zaangażować dziecko w tę aktywność. Rozwinięciem tej zabawy mogą być również kolorowanki dostępne na stronie Wydobywanie z wieży lodowej Wykopywanie wieży lodowej to doskonały sposób na zajęcie dziecka podczas letnich dni. Jest łatwe do wykonania i zapewnia im zajęcie na wiele godzin. Wszystko czego potrzebujesz to pojemnik wypełniony wodą, kilka kolorowych drobiazgów i narzędzia. W tę grę można grać z dorosłymi lub z dziećmi, w zależności od wieku dziecka. Oto kilka pomysłów na zabawę, które pozwolą Ci zacząć. Tęczowa Wieża Lodowa Wykopaliska. Możesz wykonać tę aktywność samodzielnie, używając składników domowych. Przygotowanie wszystkich materiałów zajmuje trochę czasu, ale zapłatą są niekończące się godziny zabawy! Możesz również nauczyć swoje dziecko o warstwach osadowych za pomocą Eksperymentu z lodem świecącym w ciemności, który wykorzystuje pędzel ze sklepu dolarowego, wyciskane butelki i sól. Te proste czynności pomogą im zrozumieć naukę stojącą za efektami świecenia i zapewnią im rozrywkę na wiele godzin. Pictionary Gra w Pictionary w domu jest zabawą dla całej rodziny, w tym rodziców, dzieci i dziadków. Ta gra to świetny sposób na rozwijanie kreatywności i pracy zespołowej, a także zachęcanie do krytycznego myślenia. Gra jest również świetna dla rozwoju koordynacji ręka-oko i zdolności wizualizacji. Dzieci, które wygrają, będą mogły wykorzystać te umiejętności, aby wygrać różne nagrody, takie jak bilety do kina lub przekąski. Są różne wersje tej gry, na przykład Ben 10. Aby zacząć, kup grę planszową Pictionary dla dzieci. Gra wymaga dwóch drużyn graczy. Każda drużyna na zmianę losuje kartę i próbuje odgadnąć, co to za obrazek. Wygrywa zespół, który jako pierwszy zdobędzie najwięcej punktów. Jeśli nie mogą odgadnąć słowa, odpadają z gry. Możesz również użyć kart do gry w Pictionary w domu z dziećmi. Tak długo, jak można zrobić zdjęcia tak szczegółowe, jak to możliwe, dzieci będą kochać tę grę. (artykuł sponsorowany)
W przypadku testamentu własnoręcznego nie ma możliwości zapisania konkretnym osobom konkretnym przedmiotów np. kompletu sztućców synowi, a motoroweru córce albo domu małżonkowi, a mieszkań dzieciom. Sąd i tak będzie musiał orzecz w jakich ułamkach doszło do powołania do spadku wyceniając majątek i jego proporcje.
fot. Adobe Stock Mam jedynego syna i pewnie dlatego tak go rozpieściłam. Młodszą od niego o dwa lata Kasię, zawsze obciążałam większą liczbą obowiązków. To moja wina. Byłam wychowana w przekonaniu, że dziewczyna po prostu musi umieć pewne rzeczy, a chłopak sobie jakoś poradzi. Dlatego córka jeszcze jako nastolatka umiała gotować, wybrać dobre mięso czy dobre ziemniaki, obsługiwać pralkę, żelazko. Marek nie potrafił nic. Tak naprawdę, często miałam wrażenie, że to on jest moim młodszym dzieckiem! Tym bardziej że w parze z brakiem umiejętności, szła jeszcze niezaradność i bałaganiarstwo. Kaśka też rozrzucała rzeczy, ale po jakimś czasie je wreszcie sprzątała. Markowi leżące na podłodze skarpety czy rzucone w kąt spodnie nie przeszkadzały miesiącami. Ona nie zapominała rzeczy do szkoły, potrafiła znaleźć adres w obcym mieście i nie miała kłopotu z załatwieniem sobie pracy. Marek musiał być we wszystkim wyręczany. Kiedy zgubił bilet, ja jechałam odkręcać sprawę do przewoźnika, to ja szukałam na mapie i pokazywałam, jak ma dojść do fryzjera, to ja pilnowałam, czy na pewno napisał CV i je wysłał. Jak już wspomniałam, to moja wina – ale na naprawę błędu już chyba za późno. A skrucha niewiele tu pomoże. Kaśka trzy lata temu wyszła za mąż i wyprowadziła się z domu. Zostałam praktycznie sama z Markiem, bo mój mąż jest handlowcem i więcej czasu spędza w trasie niż z nami. Marek kończył wtedy studia – z poślizgiem – i czekał już tylko na obronę pracy. Na szczęście napisał ją w terminie, to był chyba jedyny raz, kiedy nic nie zawalił. To wtedy postanowiłam przeprowadzić z nim poważną rozmowę. – Synu, jakie masz plany na najbliższy czas? – zapytałam, mając nadzieję, że mnie miło zaskoczy. – Plany? – zdziwił się. – Nie wiem. No, na razie, jak się obronię, to chciałbym gdzieś pojechać na kilka dni, żeby odpocząć... – Ale chodzi mi raczej o plany życiowe – ucięłam, zanim doszedł do kwestii finansowych. – Wiesz, praca, mieszkanie, jakaś dziewczyna. Masz 26 lat, to najwyższy czas, żeby dorosnąć i się usamodzielnić. – A, ty o tym – westchnął. – Jasne, to też, jak wrócę z wakacji. Już mam jakąś robotę na oku, daj mi chwilę. Dałam. Albo dołoży się do czynszu albo przestanę mu prać i gotować! Ta chwila trwała kilka miesięcy, bo po powrocie z wakacji, Mareczek najpierw szukał ofert, potem się zbierał, żeby wysłać aplikacje, potem okazywało się, że już go ktoś ubiegł, że nieaktualne... Zaciskałam zęby, stwierdziłam, że wytrzymam, nie będę naciskać. Ale nie wytrzymałam. Gdy po raz kolejny okazało się, że przez miesiąc nie wynosi ze swojego pokoju brudnych ciuchów, a kubki po kawie zdążyły porosnąć pleśnią, wybuchłam: – Mam tego dość! – wpadłam pewnego dnia do jego pokoju, trzymając w ręku zabłocone i upaprane psią kupą buty Marka. – Śmierdzi w całym mieszkaniu, w dodatku moje szpilki zamszowe są do wyrzucenia, rzuciłeś na nie swoje buciory! – Mama, sorry – rzucił okiem na mnie, nie odrywając się do komputera. – Musiałem natychmiast do łazienki, a potem zwyczajnie zapomniałem. – Zwyczajnie zapomniałeś? Zwyczajnie zapominasz o wszystkim – nie odpuszczałam. – Masz prawie 27 lat i co? Nie zarabiasz, jesteś na moim utrzymaniu i nawet w domu nic nie zrobisz. Wszystko trzeba ci podać, pod nos podstawić, pranie zrobić, uprasować. A ty tylko w komputerze siedzisz. Więc stanowczo ci oznajmiam, że albo coś ze sobą zrobisz, zaczniesz się dokładać do czynszu, albo przestanie mnie interesować, czy masz co jeść i co wsadzić na tyłek. – Mama, co ty? – mój wybuch musiał go zaskoczyć, bo odsunął się od biurka, porzucając wreszcie komputer. – Dlaczego tak mówisz? Co ty chcesz, żebym się wyprowadził? – A ty masz zamiar do końca życia na moim garnuszku siedzieć? Nie sądzisz, że to najwyższy czas się ustatkować? Dorosnąć? Nie wyrzucam cię przecież, ale nie zgadzam się, żeby było tak, jak do tej pory. Nie wiem, czy przejął się tym moim gadaniem czy coś innego miało na to wpływ, ale kilka dni później dostał propozycję pracy, a za dwa miesiące powiedział, że chce mi kogoś przedstawić. – Masz dziewczynę? – nawet nie starałam się ukryć radości. Bo prawdę mówiąc, zaczęłam się już niepokoić. W końcu tyle lat sam, różnie mogło to z nim być. – Mam, mam – powiedział radośnie. – Przyjdzie w sobotę. Ewa od razu mi się spodobała, chociaż miałam wrażenie, że Marek jest całkowicie pod jej wpływem. Ale może to dobrze? Ja najlepiej znałam swojego syna i wiedziałam, że jeżeli nie będzie miał bata nad głową, jeżeli nikt nie będzie go kontrolował, to on nic nie zrobi. Może więc powinien mieć dziewczynę, która będzie go krótko trzymała? Byli ze sobą rok, Marek zaczął przebąkiwać, że myślą o wynajęciu mieszkania, że może się zaręczą. A potem nagle rozstali się. A właściwie to Ewka go rzuciła. Marek nie powiedział mi dlaczego, ale ja się domyślam. Kilka razy byłam – niechcący – świadkiem ich kłótni. Słyszałam, jak Ewa mu robi awantury – że nie szuka dość intensywnie mieszkania, że jeszcze nie zmienił pracy i zarabia grosze, że zamiast odłożyć na samochód, to zmienił komputer na lepszy. Przykro mi było tego słuchać, ale musiałam jej przyznać rację. Miała pretensje o to samo, o co ja. A gdyby zamieszkali razem, to szybko zorientowałaby się, że ukochany ma dwie lewe ręce i nic nie robi w domu. Więc chociaż było mi żal syna, bo bardzo przeżywał to rozstanie, no i żałowałam, że im się nie udało, to nie mogłam winić za to Ewy. Niestety, wraz z rozstaniem runęły wszelkie plany dotyczące wyprowadzki. Mój syn, niedawno jeszcze tak zapalony do samodzielnego życia, teraz znowu rozsiadł się przed komputerem i wrócił do dawnych nawyków. Trafiła się okazja i grzechem byłoby jej nie wykorzystać Kocham mojego syna, ale ta jego bezczynność coraz bardziej mnie złości. Raz, że mam dość obsługiwania dorosłego konia, bo to ponad moje siły. A znów, jak nie zrobię obiadu, to on będzie się żywił fast foodami. No zwyczajnie mi go szkoda. A dwa, że widzę, jak się marnuje. Niegłupi, niebrzydki, a nie potrafi się do niczego zmobilizować. Dlatego, kiedy moja koleżanka na początku roku powiedziała, że szuka kogoś do zajmowania się jej działką, od razu pomyślałam o Marku. To zaledwie 30 kilometrów od nas, więc niezbyt daleko. Mały domek, spory ogród. Trzeba skosić trawę raz na jakiś czas, przyciąć drzewka owocowe i tyle. A w domu, jak to w domu. Tu coś przykręcić, tam naprawić. Dom jest ogrzewany piecem, więc trzeba przygotować drewno na zimę. Pomyślałam, że to idealne rozwiązanie dla Marka. Musiałby się zmobilizować, zacząć o czymś myśleć. A jednocześnie jest to na tyle blisko nas, że w razie czego moglibyśmy pomóc. W dodatku ta koleżanka nie chciała żadnych pieniędzy, tyle tylko, żeby opłaty ponosić. – Mam swój dom, brakuje mi sił, żeby jeździć jeszcze na działkę – tłumaczyła. – Ten dom miał być dla Marzenki, ale sama wiesz, że moja córka za granicą siedzi. Trzymam, bo sprzedać szkoda, w cenie rośnie. Zależy mi tylko, żeby ktoś to ogarnął, niechby się nie marnowało. No i żebym kosztów nie ponosiła. Powiedziałam jej, jaki mam plan. Obiecałam, że będę Marka pilnować, żeby opłaty robił w terminie, sprawdzę, czy dobrze sobie radzi w domu, czy czegoś nie zaniedbuje. Spodobał jej się ten pomysł. – Zawsze to lepiej, jak ktoś znajomy siedzi – powiedziała. To teraz zostało mi już tylko przekonać Marka. A to nie jest proste. Jak tylko usłyszał, że ma się wyprowadzić, od razu wszczął awanturę. – Wyrzucasz mnie z domu? Przecież dorzucam się do czynszu, jak chciałaś – zawołał. – Chodzi o to, żebyś się usamodzielnił – tłumaczyłam. – A poza tym, to dobre rozwiązanie. Nikt ci nie będzie ciosał kołków na głowie. Masz tam dwa pokoiki, kuchnię, łazienkę, szopa jest duża, z narzędziami. – A po co mi narzędzia? Ja nie jestem majsterkowicz. – A kto wie, może to polubisz? – nie ustępowałam. – Poza tym masz tam duży ogród, a to zawsze przyjemnie po pracy na świeżym powietrzu posiedzieć. – Jesień się zbliża – zauważył. – To się specjalnie tam nie nasiedzę. Strasznie oporny ten mój syn! Ale ja tym razem nie odpuszczę. Wyciągnęłam go już kilka razy na tę działkę, wymusiłam, żeby mi pomógł trawę skosić, meble poprzestawiać. Pokazałam, gdzie miałby fajny kąt na komputer. Powoli się poddaje, ale przede mną jeszcze długa batalia. Czasami mam wyrzuty sumienia, że wyrzucam dziecko z domu, ale to przecież dla jego dobra, prawda? To też może cię zainteresować:Moja najlepsza przyjaciółka uwiodła mojego ojca! Nie wierzę, jak on mógł polecieć na taką gówniarę!Moja wychowanka zawsze w ciążę na obozie. Teraz jej rodzice domagają się ode mnie alimentówPracowałam w agencji towarzyskiej. Miałam żyć jak w bajce, ale cudem wyrwałam się z koszmaru

Podobnie jak postawę dzieci w domu. Jesli by nie chciały sie stosowac do reguł przez nas ustanowionych w domu, to droga wolna. Kocham je bardzo, ale nie będę nigdy ich niewolnicą. Ani własnego domu na nich nie przepiszę, ani mieszkania, które kupilismy z myślą o przyszłości (ich lub naszej). Odziedziczą po naszej śmierci.

Bądź na bieżąco! Obserwuj Plejadę w Wiadomościach Google Na początku czerwca br. media informowały o romansie Filipa Chajzera. Partner Małgorzaty Walczak, z którą doczekał się syna, Aleksandra, miał stracić głowę dla byłej żony projektanta garniturów – Anny M. Jędrzejuk. Do sieci trafiły nawet zdjęcia prezentera, na których całował się z kobietą. W wyniku afery, do której doprowadził prezenter, syn Zygmunta Chajzera wyprowadził się z domu w Konstancinie, w którym dotychczas mieszkał z Małgorzatą Walczak. "Gosia to kobieta honorowa i od razu chciała stamtąd uciekać, ale kiedy na spokojnie wszystko przeanalizowała, uznała, że na razie musi zostać, bo Aleks ma blisko przedszkole, przyjaciół, ulubiony plac zabaw, ma pokoik, zabawki i to wszystko daje mu poczucie bezpieczeństwa, którego bardzo potrzebuje. Wystarczy mu taka zmiana, że tata nie przytula go przed snem – zdradziła magazynowi "Na Żywo" osoba z otoczenia Małgorzaty Walczak. Jak się okazuje, dziennikarka może ciągle liczyć na bliskich swojego byłego ukochanego. Resztę artykułu znajdziesz pod materiałem wideo: Do sprawy skandalu z udziałem syna nie zamierzał się włączać Zygmunt Chajzer, który konsekwentnie unikał tego tematu. Nie da się jednak ukryć, że bardzo przeżył zawirowanie wokół Filipa i Małgorzaty. Prezenter martwi się jednak przede wszystkim o swojego wnuka, Aleksandra, który jest jego oczkiem w głowie. Dziadek wzorowo wywiązuje się ze swoich obowiązków, co udowodniła mama Aleksa. Małgorzata Walczak opublikowała na InstaStories zdjęcia z weekendu spędzonego z rodziną Filipa Chajzera, tatą i siostrą – Weroniką Chajzer. Małgorzata Walczak na Instagramie Nie od dziś wiadomo, że Zygmunt Chajzer to zapalony sportowiec. Prezenter szczególnie ukochał sobie grę w siatkówkę. Teraz dziadek przekonuje do tego sportu swojego wnuka. Foto: Małgorzata Walczak na Instagramie – skomentowała zadowolona mama 4-latka. Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat? Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: plejada@ Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z życiem gwiazd, zapraszamy do naszego serwisu ponownie! Nie czuję się w tym domu u siebie, żyję w ciągłym stresie i napięciu. Modlę się tylko, żeby dla dobra syna to wszystko wytrzymać, bo inaczej pewnego dnia otworzę drzwi i powiem, żeby Nazywam się Wiera Grigorian. Jestem przewodniczącą związku żołnierzy zaginionych w wojnie o Górski Karabach, prowadzę muzeum im poświęcone. Mówienie o tym od lat sprawia mi wielki ból. Jednym z bohaterów muzeum jest mój syn Spartak. Trudno mówić o tych wszystkich okrutnych wydarzeniach. Kiedy Spartak zaginął, był ledwie sześć miesięcy po ślubie. Wraz z nim zniknął Garnik, który obrączkę nosił od ośmiu miesięcy i wraz z żoną spodziewali się dziecka. Doskonale pamiętam dzień, w którym widziałam mojego Spartaka po raz ostatni. Wrócił do domu z frontu na cztery godziny. Wiemy, że większość wziętych do niewoli naszych żołnierzy już nie żyje. Najczęściej umierają na raka krtani, pod koniec nie mają już siły krzyczeć. Ja jednak wierzę. Czekam na Spartaka tak samo, jak w pierwszy dzień po zaginięciu. To już 25 lat. Raz już prawie miałam go z powrotem. Zerwałam negocjacje z Azerami w ostatniej chwili. Musiałam. W ramach naszej kampanii "Wybieramy Prawdę" przypominamy wybrane teksty Onetu, które wpłynęły na otaczającą nas rzeczywistość. W najbliższych miesiącach na stronie głównej będą prezentowane kolejne artykuły z serii 1. Mieszkam w Stepanakercie w Republice Artsakhu, czyli Górskim Karabachu. To miejsce, gdzie dokonano co najmniej dwóch masowych mordów ludności cywilnej, to najbardziej zaminowany obszar byłego ZSRR. Niewielki skrawek ziemi pomiędzy Armenią, Azerbejdżanem i Iranem. Wojna trwa tutaj od 30 lat. To najpoważniejszy konflikt na obszarze postradzieckim. Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, kiedy ZSRR chylił się ku upadkowi, odżyła nadzieja na zjednoczenie z resztą Armenii. Pod koniec 1991 r. było referendum, a jego wynik jednoznacznie wskazywał na chęć zjednoczenia się regionu ze stolicą w Erywaniu. Foto: Maciej Krüger / Onet Muzeum żołnierzy zaginionych w wojnie o Górski Karabach, stworzone przez Wierę Azerbejdżan nie chciał jednak do tego dopuścić. Ich armia wkroczyła na teren Karabachu. Początkowo odnosiła zwycięstwa, jednak ostatecznie została wyparta przez słabiej uzbrojonych, ale lepiej dowodzonych Ormian. W maju 1994 r. ogłoszono zawieszenie broni. Mimo to co jakiś czas dochodzi do starć. Do ostatnich większych walk doszło w 2016 r. W wyniku czterodniowej potyczki zginęło, według różnych szacunków, od kilkuset do kilku tysięcy osób. Na przestrzeni ostatnich 30 lat śmierć poniosło ok. 30 tys. ludzi, a 70 tys. zostało rannych. Dodatkowo 4 tys. osób wciąż uważa się za zaginionych, a ponad milion zostało przesiedlonych. 2. 15 stycznia 1994 roku wybuchły walki w rejonie Fizuli, południowej części Górskiego Karabachu. Podczas potyczki między wojskami Armenii i Azerbejdżanu część żołnierzy zaginęła. Jednym z nich był Spartak. Foto: Maciej Krüger / Onet Fizuli 25 lat po walkach. To tutaj zaginął syn Wiery. Miasto liczyło kiedyś ok. 27 tys. mieszkańców. Dziś zamieszkuje je kilku szabrowników Natychmiast, razem z wieloma innymi matkami, których synowie zaginęli, zwróciłam się do Czerwonego Krzyża. Rozmawialiśmy też z przedstawicielami rządów Republiki Artsakhu i Armenii, prosząc, by zrobili cokolwiek w ich sprawie. Odwiedzaliśmy wszystkie szpitale w regionie. Potem rozpoczęliśmy negocjacje z Azerbejdżanem. Prosiliśmy o możliwość wymiany naszych żołnierzy na azerskich. Azerowie pozostali głusi na nasze błagania. Wiedziałam, że gdyby pojawiła się szansa na wymianę jednego z naszych synów, w pierwszej kolejności musiałby to być Garnik, który spodziewał się dziecka. W ramach naszej nowej kampanii "Prawda" przypominamy wybrane teksty Onetu, które wpłynęły na otaczającą nas rzeczywistość. W najbliższych miesiącach na stronie głównej będą prezentowane kolejne artykuły z serii #WybieramyPrawdę. 3. Pierwszy promyk nadziei pojawił się jeszcze w 1994 roku. Zadzwonił do mnie Azer, mieszkający w Nowosybirsku i poinformował mnie, że mój syn żyje. Zaproponował wymianę. Zażądał trzech tysięcy dolarów. Musiałam pojechać do Erywania, potem do Tbilisi, następnie do Moskwy, a stamtąd do Nowosybirska. Gdy dotarłam na miejsce, ten człowiek skontaktował się ze mną i powiedział, że są w okręgu jarosławskim. Trzy tysiące kilometrów dalej. Dodał, że oprócz pieniędzy muszę mieć ze sobą azerskiego żołnierza na wymianę. To oczywiście nie było możliwe, więc wróciłam z pustymi rękami do domu. Negocjacje z Azerbejdżanem wciąż trwały. Kontaktowałam się wtedy z matkami żołnierzy z drugiej strony, które były w podobnej sytuacji. Prosiłam, by pomogły nam szukać naszych synów, my zaś pomożemy szukać ich dzieci. Spotkałyśmy się kilkukrotnie na terenie Rosji. Foto: Maciej Krüger / Onet Wejście do muzeum żołnierzy zaginionych w wojnie o Górski Karabach To był czas regularnej wojny, bombardowano wówczas miasta. Musieliśmy schodzić do piwnic, by przeżyć. Nie było niczego do jedzenia i picia. Któregoś dnia poszłyśmy na most graniczny między Armenią a Azerbejdżanem, by spotkać się z oficjelami. Powiedzieli, że mogą oddać nam jednego żołnierza Nshana Toghanjana, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. Kazali mi zapytać rodzinę o pieniądze. Azerowie chcieli czeku na 50 tysięcy dolarów. Zapewnili, że Nshan żyje i jest zdrowy. Razem z innymi matkami uzbierałyśmy 28 tysięcy. Zgodzili się, wypuścili go. Dalej mam z nim kontakt. Gdy trafił w nasze ręce, nie mówił, nie jadł, był w głębokim szoku. Dopiero długa opieka psychiatryczna w szpitalu sprawiła, że wyszedł na prostą. Dziś ma żonę i dzieci, żyje jak my wszyscy. 4. To dodało nam sił. Pod koniec 1998 r. udało nam się wybudować siedzibę muzeum zaginionych żołnierzy. Już po otwarciu, wraz z Czerwonym Krzyżem i narodową komisją rozpoczęliśmy kolejne negocjacje. Poszliśmy na granicę z nadzieją, że będziemy mogli dokonać wymiany. Niestety, znów się nie udało. Później było jeszcze spotkanie z arcybiskupem Erywania, który przyjechał do Stepanakertu i obiecał pomoc. Nic to nie dało. Pojechałam do Francji, by poprosić o pomoc najbardziej znanego Ormianina, Charles'a Aznavoura. Ale gwiazdor cały czas koncertował i po miesiącu wróciłam do domu z niczym. Nie udało mi się z nim spotkać. Przynajmniej kupiłam na miejscu książki i zeszyty do szkoły dla dzieci, bo tego u nas wtedy zupełnie brakowało. Foto: Maciej Krüger / Onet Zdjęcia żołnierzy ułożone w kształcie klęczącej i modlącej się matki Gdy wróciłam z Francji, w towarzystwie przedstawiciela naszych służb bezpieczeństwa spotkałam się z Azerami. Powiedzieli, że Spartak żyje. Za wymianę zażądali pieniędzy i azerskiego żołnierza – nieważne, czy żywego, czy martwego. Jedną z osób, które wtedy spotkałam, był azerski urzędnik, którego syn również zaginął. Ostatni raz widziany był w pobliżu góry Omar, na północy Republiki Artsakhu. Panują tam bardzo surowe warunki, trudno się tam dostać, ale zdecydowałam się iść. Wybrałam się tam razem ze specjalną komisją. Panowały ekstremalne warunki, było bardzo zimno i wietrznie, szybko skończyło nam się jedzenie. Szukaliśmy ciał, nie łudziliśmy się, że tam może być ktoś żywy. Po kilku dniach natknęliśmy się na zwłoki czterech azerskich żołnierzy. Przeszukaliśmy je w nadziei, że znajdziemy jakieś dokumenty, dowody osobiste, paszporty... Cokolwiek, z czym moglibyśmy pójść do strony azerskiej, by wiedzieli, kim oni byli. Wymienić informację za informację. Przy jednym z ciał znalazłam małą plastikową torebkę, w której była kartka z napisem "Elshan, syn Zakira". Zakir to był właśnie ten urzędnik, z którym spotkałam się kilka dni wcześniej. Gdy poinformowaliśmy Zakira o tym, że znaleźliśmy jego syna, on odpowiedział nam, że to nieprawda, bo jest pewien, że jego syn żyje. Powiedziałam mu, że znalezione ciało miało charakterystycznie pokrzywione nogi. Zakir już nie miał wątpliwości, że to jego syn. Gdy Elshan był mały, spadł z drzewa i je połamał. Nie zrosły mu się dobrze, stąd krzywizna. Foto: Maciej Krüger / Onet Pamiątki po zaginionych żołnierzach 5. Minęło kilka dni, negocjowaliśmy wymianę ciała syna Zakira na mojego Spartaka. Bardzo się o niego bałam. Zdarzało się wcześniej, że rodzina zmarłego zabijała podczas wymiany naszego żołnierza. Na oczach całej rodziny. Azerowie mówili wtedy, że tylko głupiec zamieniłby żywego za martwego. Byliśmy wraz z komisją na granicy, mieliśmy ciało Zakira, dwie skrzynki dobrej rosyjskiej wódki i krowę – jako wyraz naszego szacunku dla drugiej strony. Tuż przed oficjalnym spotkaniem z przedstawicielami Azerbejdżanu doszło do nieformalnej rozmowy z Zakirem. Powiedział mi, że jego syn popełnił samobójstwo, a nie został zabity przez naszych żołnierzy. Dodał, że to wyraz heroizmu, że Elshan zostanie bohaterem narodowym. Opowiedział mi o jego odwadze, o honorze. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Zrozumiałam, że Zakir nigdy w życiu nie zgodzi się na wymianę żywego Ormianina na ciało swojego syna. Tak bardzo bałam się o życie Spartaka, że zerwałam negocjacje z Zakirem i Azerami. Raz na zawsze. Znowu zwróciłam się o pomoc międzynarodową. Rozmawiałam z przedstawicielami Turcji, Polski i Francji. Pojechałam do Stambułu, tam dowiedziałam się, że w azerskiej niewoli jest co najmniej 30 żywych żołnierzy. To był rok 2003. Foto: Maciej Krüger / Onet Szacuje się, że podczas wojny zaginęło 4 tysiące osób. Wiele pamiątek po nich znajduje się w prowadzonym przez Wierę muzeum Wtedy do Baku przyjechała międzynarodowa komisja, która postanowiła zweryfikować twierdzenia Azerów na temat naszych żołnierzy i sprawdzić warunki, w jakich przebywają, jak są traktowani. Po negocjacjach z ówczesnym prezydentem tego kraju Heydarem Alievem ponad 30 armeńskich żołnierzy zostało przetransportowanych do Turcji. Wsadzono ich do samolotu i polecieli do Stambułu. Wierzyliśmy, że dowiemy się, którzy z naszych synów żyją. Wróciliśmy stamtąd ogromnie zawiedzeni, nie dostaliśmy żadnych szczegółowych informacji na temat naszych dzieci. Azerbejdżan znów nas okłamał. 6. Doskonale pamiętam dzień, w którym widziałam mojego Spartaka po raz ostatni. Wrócił z frontu do domu, na cztery godziny. Gdy został wezwany z powrotem, powiedziałam mu: idź! Zapytał mnie: "Dlaczego mnie nie zatrzymujesz? Nie chcesz mnie dłużej w domu?". Odpowiedziałam, że ojczyzna jest bardzo ważna i ma kontynuować walkę o nią. "Musisz jej bronić". Nigdy więcej się nie zobaczyliśmy. Nie wybaczę sobie tych słów do końca mojego życia. Chcemy pokoju. Niczego więcej. Nie chcemy więcej wojny. Moje drugie pragnienie to spotkać w końcu swojego ukochanego syna. Czekam na niego tak samo, jak w pierwszy dzień po zaginięciu. Zrobię wszystko dla jakiejkolwiek informacji na temat jego losów. Foto: Maciej Krüger / Onet Wiera Gregoriana wraz z mężem. Od 25 lat czekają na powrót syna z wojny 7. Ponieważ jesteśmy mocni i wierzymy w Boga, będziemy robić wszystko, by bronić naszej ojczyzny, synów i córek, i naszego dziedzictwa. Wszystkie matki są gotowe stanąć do walki, o ile będzie to konieczne. Potrafiliśmy odbudować kraj mimo wojny. Nie zatrzymamy się. Chcemy pokazać światu i naszemu wrogowi, że nigdy się nie poddamy. Mimo wielkiego bólu w naszych sercach mamy olbrzymią energię do działania. Co mi zostało po Spartaku? Kołnierz jego wojskowego munduru. Zawsze tak ciasno się nim otulał. Do dziś czuję na nim jego zapach. *Korespondencja z Karabachu Chcesz porozmawiać z autorami? Napisz: @ ; @
Witam widze tu wiele interesujacych mnie tematow ale zadam tez swoje pytanie. Otóż mieszkam z ciocia, ktora ma służebność mieszkania w domu. Ma cale piętro zapisane. Mieszkam z ciocia bo jej syn nie zyje a synowa sprzedała dom. Ciocia ma 81 lat pomagam jej w domu robie zakupy sprzątam.

i Natalia Orłowska, Dziennikarz | tumm | pam 2022-06-18 6:30 Justyna Steczkowska (50 l.) jak każda gwiazda ma olbrzymią garderobę. Najpierw zabrakło jej miejsca we własnej szafie, później rozpanoszyła się w pokoju syna, aż w końcu mąż zbudował da niej wielką przechowalnię strojów poza domem. Leon Myszkowski (22 l.), najstarszy syn Justyny Steczkowskiej, wyniósł się z domu, kiedy ta zrobiła sobie z jego pokoju kolejną garderobę. – Moja garderoba jest duża. Jedną mam nawet poza domem, ponieważ stroje sceniczne są zjawiskowe i naprawdę piękne. Najpierw trzymałam to w szafie u siebie. To się nie mieściło, bo ciągle koncerty i nowe rzeczy. Potem przeniosłam się do pokoju mojego syna Leona, który miał trochę mniej rzeczy niż ja, ale zajęłam całą jego szafę. Mówił „mama, ja tu mieszkam, ale tu ciągle twoje sukienki wiszą”… On szybko dorósł, wyniósł się z domu, ma swoje mieszkanie, więc ja już w ogóle się wprowadziłam do jego pokoju – wyznała wokalistka w rozmowie z Markiem Sierockim w Radiu Plus. Na szczęście dom wciąż jest otwarty dla Leona i jego narzeczonej. – Jak przyjeżdża ze swoją ukochaną, to nadal tam śpią, ale swoje rzeczy ma tylko w jednej szafce, bo ma wszystko w swoim domu, więc zajęłam drugą szafę i cały pokój. Kiedy już zaczęłam zajmować trzecią szafę, to pomyślałam „dosyć”, więc mąż zbudował mi na zewnątrz wielką szafę z wielkimi drzwiami i tam się mieszczą te wszystkie stroje – zdradziła diwa. Steczkowska krzyczy na fałszującą uczestniczkę The Voice Sonda Czy Twoim zdaniem Justyna Steczkowska powinna prężyć się w zmysłowych pozach przy 22-letnim synu i jego koledze? Skoro im to odpowiada, to niech się wygina Moim zdaniem to przesada, niech wypina pośladki, ale nie przy synu Nie mam zdania

. 222 135 249 163 152 115 8 11

syna nie ma w domu